Poniżej prezentujemy wywiad z Janem Krzysztofem Ardanowskim, Podsekretarzem Stanu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi oraz byłym prezesem Krajowej Rady Izb Rolniczych na temat fukncjonowania samorządu rolniczego w Polsce.
ardanowski.jpg
  • Był pan przez wiele lat prezesem Krajowej Rady Izb Rolniczych. Jak z tej perspektYwy ocenia pan dziś funkcjonowanie samorządu rolniczego?
    Zacznijmy od tego, że w przemianach na wsi jest potrzebny silny partner wywodzący się ze środowiska rolniczego. Trudno wyobrazić sobie taką sytuację, że będą proponowane projekty, których wieś nie będzie akceptowała. Niezbędny jest zatem partner, który będzie gwarantem przemian, z którym zostanie uzgodniony zakres i głębokość programu modernizacji wsi. W wielu krajach organizacje rolnicze wyłaniają spośród siebie reprezentacje, które są formalnie uznanym, niekwestionowanym partnerem dla władz państwowych. Podobny system istnieje w Komisji Europejskiej, gdzie uznaną organizacją lobbystyczną jest COPA-COGECA, dbająca o interesy producentów żywności.
    W Polsce przez wiele lat funkcjonowały tylko związki zawodowe rolników, organizacje typu roszczeniowego (bo taka jest rola tych związków). Natomiast od 1996 r. została podjęta próba reaktywowania samorządu zawodowego rolników.

  • Warto przypomnieć, że przed II wojną istniał u nas samorząd rolniczy...
    Samorząd w postaci izb rolniczych był wówczas najpoważniejszą organizacją rolniczą, zresztą wyposażoną przez państwo w znacznej wartości majątek. Posiadał część zakładów doświadczalnych, stadnin koni, stad ogierów, gospodarstw szkoleniowych itp. Izby były niezależne od władz i w związku z tym w 1945 r. decyzją KRN zostały zlikwidowane, jako organizacja nieodpowiadająca systemowi komunistycznemu, a ich majątek został przekazany wojewódzkim zarządom gminnych spółdzielni

  • Trzeba więc było zaczynać od początku. Po tylu latach mało kto pamiętał tę dawną tradycję.

W okresie realnego socjalizmu organizacją, o której było naj głośniej, były wspierane przez władze komunistyczne kółka rolnicze, zresztą w dużej mierze oparte o autentyczną aktywność ludzi wsi, którzy nie mieli możliwości artykułowania w inny sposób potrzeb swojej zbiorowości. W istocie była to jednak organizacja całkowicie podległa ówczesnym władzom, W 1981 r. powstał związek zawodowy rolników indywidualnych "Solidarność", organizacja o charakterze związkowym, a jednocześnie niepodległościowym. Na początku lat 90. powstał związek zawodowy "Samoobrona", jako swego rodzaju głos sprzeciwu wobec liberalnych przemian w gospodarce. Te trzy związki zaczęły w pewnym sensie uzurpować sobie prawo do reprezentowania całości środowiska rolniczego, co jest oczywistym nieporozumieniem, bo mogą one co najwyżej występować w imieniu swoich członków. A liczebność tych organizacji jest nieznana. Równocześnie zaczął rozwijać się ruch organizacji branżowych broniących interesów producentów np. trzody, mleka, buraków cukrowych i innych.

Gdy w 1996 r., po pierwszych wyborach powstały izby rolnicze, wówczas zaskoczyło to przede wszystkim związkowców, którzy wobec tego podejmowali próby opanowania izb rolniczych. Gdy to się nie udało, zaczęli walczyć zsamorządem rolniczym, próbując nie dopuścić, aby był on reprezentantem wszystkich rolników. Na szczęście to się nie udało. Kolejne kadencje izb pokazują, że jest to organizacja coraz lepiej przygotowania do pełnienia funkcji samorządu rolniczego, a więc nie tylko reprezentującej rolników, ale będącej partnerem władz w rozwiązywaniu najróżniejszych problemów środowiska. Wymaga to nieraz trudnych, kompromisowych rozstrzygnięć dotyczących zarówno przyszłości branż, jak i reformowania polskiej wsi.

  • Jak ta działalność izb jest postrzegana na wsi? Wiadomo, przecież, że w wyborach delegatów uczestniczy bardzo mały odsetek rolników.

Aktywność społeczna na obszarach wiejskich jest niska. Wystarczy przypomnieć, że w wyborach sołtysów, czy radnych w gminach frekwencja często nie przekracza kilkunastu procent. Dlatego trudno spodziewać się, że w wyborach samorządu rolniczego będzie ona wyższa. Wiemy jednak, że ci rolnicy, którym zależy na przyszłości swojego zawodu z reguły biorą udział w tych wyborach. Niezależnie wszakże od frekwencji - chciałbym to mocno podkreślić - jest to jedna z nielicznych organizacji poddająca się co cztery lata mechanizmowi weryfikacji demokratycznej. Jest ona często bardzo radykalna. Zdarza się, że działacze, którzy nie spełniają oczekiwań rolników są odrzucani przez środowisko.

  • A jak druga strona, czyli władze państwowe i samorządowe postrzegają działalność izb rolniczych?

Przede wszystkim widzę wyraźnie przewartościowanie podejścia Sejmu do izb rolniczych. Np. ustawa dotycząca sposobu finansowania polskiego lobbingu w KB pokazuje, że posłowie przede wszystkim w izbach rolniczych upatrują tego, kogo warto pytać o opinię wyrażaną w imieniu polskich rolników. To jest dowód uznania, ale też wyzwanie dla izb, ponieważ prezes KRIR jest bacznie obserwowany, a jego opinia bywa nieraz wiążąca przy podejmowaniu różnych decyzji. Również dla Ministerstwa Rolnictwa izby są poważnych partnerem zapraszanym na wszystkie spotkania. Regularnie, co miesiąc odbywają się spotkania prezesów wojewódzkich izb rolniczych z kierownictwem ministerstwa, na których omawiane są bieżące sprawy ze sfery legislacji, rozmowy w KB i inne. To nie są spotkania kurtuazyjne, ale merytoryczne rozmowy, które także pracownikom ministerstwa mają dać lepszą praktyczną wiedzę o opiniach środowiska rolniczego. Mają one też dość mocną pozycję w województwach, choć zdarzają się niekiedy przypadki nieufności władz tam, gdzie zarządy izb przesadnie podkreślają swoje sympatie polityczne. Generalnie jednak również na tym poziomie izby są najważniejszym partnerem dla władz wojewódzkich.

  • Był kiedyś pomysł - pamiętam - aby izbom rolniczym powierzyć pewne zadania państwowe, np. doradztwo rolnicze. Czy można by to zrobić, a jeśli nie, to dlaczego?

Oczywiście, państwo może część swoich funkcji przekazać samorządowi. Do tej pory jednak panowała u nas tendencja do utrzymania omnipotencji, szczególnie władz administracyjnych. To ma swoje złe strony, a równocześnie, ­jak sądzę - jest w tej chwili dobry czas, aby izby, które okrzepły i mają stabilne, demokratycznie zweryfikowane struktury, pracowników, stabilne źródła dochodów - były nie tylko partnerem władz, ale zaczęły przejmować od nich niektóre zadania. Co prawda, niektórych funkcji nie można delegować np. płatniczych związanych z subwencjami unijnymi, kontroli bezpieczeństwa żywności itp. Ale są takie zadania jak np. doradztwo rolnicze, budowa rynków hurtowych, programowanie rozwoju regionalnego obszarów wiejskich, które w części, nawet znacznej, mogą być przekazane do izb rolniczych.

  • Mogłyby być i co dalej? Będą jakieś decyzje?

Decyzje musiałyby być podjęte przez parlament. Na razie debaty przy kilku ustawach pokazują, że posłowie są zmęczeni konfliktami w środowisku rolniczym, nieuzasadnionymi wzajemnymi pretensjami związkowców; do tego nastąpił ostatnio rozłam w Solidarności RI. To wszystko sprawia, że posłowie z wielu klubów rozważają wystąpienie z inicjatywą poselską, której celem byłoby przekazanie izbom rolniczym części zadań, o których mówiliśmy. Mam nadzieję, że to w końcu zostanie zrealizowane.

  • Przed nami są poważne debaty na temat przyszłego kształtu wspólnej polityki rolnej UE, po 2013 r. Co należy zrobić, aby w też debacie słyszany był głos rolników?

Przyszłość rolnictwa w Europie jest niejasna. Nie ma jednoznacznych przesłanek do prognozowania w jakim kierunku będzie ono ewoluowało. Widać za to coraz więcej zagrożeń dla rolnictwa europejskiego, m.in. wynikających z procesów globalizacji i wejścia na rynek światowy nowych, dużych producentów żywności. Na naszym kontynencie dotyczy to Rosji i Ukrainy, a poza Europą Brazylii, Chin, Indii, a nawet pod pewnymi warunkami niektórych krajów Afryki. To zmusza Europę do pokory i pokazuje jak zmienia się geografia podstawowej produkcji rolniczej.

  • Dlatego trzeba myśleć także o innych funkcjach obszarów wiejskich w Europie...

Mówimy o tym od kilku lat. Rolnictwo europejskie, szczególnie takich krajów jak Polska, nie jest w stanie konkurować z ogromnymi producentami podstawowych artykułów rolnych np. zbóż, rzepaku, słonecznika, soi. Dlatego szukanie innych kierunków produkcji, np. surowców energetycznych, wypełnianie pojawiających się nisz rynkowych, m.in. zapotrzebowania na żywność ekologiczną to wyzwanie dla europejskich (i naszych) producentów. Jeżeli chcemy utrzymać produkcję rolniczą, to musimy wytwarzać to, czego producenci oczekują. Drugi kierunek to świadczenie pewnych usług na rzecz społeczeństwa, troska o przestrzeń wiejską i środowisko naturalne, świadczenie usług związanych z rekreacją i wypoczynkiem, a także organizowanie mieszkalnictwa na terenach wiejskich. To są szanse rozwojowe dla obszarów wiejskich, które muszą przygotować się do tych nowych funkcji, m.in. rozwijając infrastrukturę.

Wracając do pytania podstawowego. Jeżeli polska wieś musi się zmienić i postawić na inny, wielofunkcyjny typ rozwoju, to jest to przede wszystkim zadanie dla samorządu zarówno terytorialnego, jak i zawodowego, który ma wskazać drogę i pomóc w rozwoju społeczności lokalnych.

Rozmawiał: Marcin Makowiecki

Wywiad ukazał się w specjalnym dodatku pt. ,,Konkurencyjność polskiej wsi i rolnictwa'' w numerze 13/2007 ,,Nowego Życia Gospodarczego''

Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w twojej przeglądarce.

 

Zrozumiałem
Form by ChronoForms - ChronoEngine.com